O umieraniu i nienawiści, czyli recenzja Dark Souls [część 3 - walka z bossami i podsumowanie]

Unboxing za nami, opis przygotowania rozgrywki i mechanizmów nią rządzących także, czas na to co najważniejsze, czyli walkę z bossami.

Każdy boss ma swoją kartę opisową, która mówi nam między innymi o punktach życia przeciwnika, jego odpornościach, ilości kart w talii, którą będziemy się posługiwać w walce oraz o tym jakie potyczki będziemy musieli stoczyć na kaflach do niego prowadzących.

Karty z talii dzielą się na dwa warianty: podstawowe oraz "heat up cards" czyli karty wykorzystywane w trakcie drugiej fazy walki. Podczas przygotowywania planszy wybieramy tyle zwykłych kart, ile jest zdefiniowane dla danego bossa (każdy ma więcej niż potrzeba) i tworzymy z nich talię, którą będziemy się posługiwać za każdym razem, dopóki go nie pokonamy.


Wchodząc do komnaty bossa tasujemy jego talię, następnie odkrywamy pierwszą kartę i rozpatrujemy zgodnie z instrukcjami na niej zawartymi. Kolejność ruchów jest taka sama jak w każdej innej walce, czyli boss, gracz 1, boss, gracz 2 i tak dalej.

Każdy ruch bossa to nowa karta, którą wyciągamy z talii. Tutaj spotykamy się z ciekawym mechanizmem, ponieważ kiedy skończą się karty nie tasujemy talii, po prostu odwracamy ją tak, żeby cała była zakryta, co pozwala nam zapamiętać wzorzec poruszania się i ataków przeciwnika. Jest to świetny pomysł, bo dzięki temu tak samo jak w cyfrowych Soulsach jesteśmy niejako zmuszeni do nauki przeciwnika, z którym walczymy. Twórcy przygotowali też pewne ułatwienie dla graczy, otóż w trakcie przedzierania się przez komnaty prowadzące do bossa możemy nartafić na nagrobki. Ich występowanie jest całkowicie losowe, jednak każdy znaleziony pozwala nam obejrzeć jedną losową kartę z talii bossa, zanim zostanie ona potasowana. Niestety z mojego doświadczenia wynika, że nie ma to większego wpływu na rozgrywkę i osobiście uważam, że tego mechanizmu równie dobrze mogłoby nie być.

Bossy poruszają się odrobinę inaczej niż pozostali przeciwnicy. Na ich podstawkach znajdziemy dodatkowe linie, które dzielą arenę na ćwiartki, w zależności od tego gdzie aktualnie znajduje się boss i w którą stronę jest odwrócony. Jest to tym bardziej interesujące rozwiązanie, że znaczna część ataków skierowanych w stronę graczy jest obszarowa... ale trafia tylko ćwiartki wyszczególnione na karcie akcji. Co więcej, czasami zdarza się, że atakując w konkretny sposób nasz przeciwnik pozostawia nam lukę w obronie z którejś strony, dzięki czemu atakując z tej ćwiartki automatycznie dodajemy dodatkową kość do rzutu. Niestety musimy tutaj wziąć pod uwagę rozmiary bossa, przez co przejście z jego jednej strony na drugą (nawet w ramach tego samego pola) wymaga od nas wykonania normalnego ruchu, jak przy przechodzeniu między polami.

Kiedy (jeśli) uda nam się obić bossa do poziomu zdrowia oznaczonego na jego karcie w ikonce z płomieniem, następuje druga faza. Polega ona na tym, że do talii dodawana jest losowa karta z kategorii heat up, po czym cała talia jest tasowana. Czasami dodatkowo rozpartywane są umiejętności specjalne, także opisane na karcie bossa, ale to jakie one są zależy już od konkretnego przeciwnika.

Pokonanie bossa wiąże się z nagrodą w postaci legendarnego ekwipunku oraz dusz, których liczba jest uzależniona od ilości graczy, stanu ogniska oraz tego czy gramy kampanię czy nie. Po pokonaniu pierwszego dużego przeciwnika możemy też wtasować dodatkowe, potężne przedmioty do talii ekwipunku.

Tak wyglądał nasz stół po ostatnim poziomie kampanii

I to by było na tyle. Podstawka oferuje dwie kampanie oraz możliwość gry dowolnej. Jeśli chcemy inwestować, to na rynku są jeszcze dodatki z kolejnymi bossami oraz jedno większe rozszerzenie z Artoriasem i Sifem, jednak są dość drogie, bo każdy kosztuje powyżej 200 zł.

Ocenę końcową daję z ciężkim sercem, bo nie ukrywam, że jestem fanem Dark Souls, ale pod względem grywalności planszówkowa wersja niestety zawodzi. Graliśmy kilka razy we dwójkę, natomiast ja na potrzeby recenzji zagrałem sam całą kampanię, co zajęło mi łącznie ok ośmiu godzin (tak, 8h) i jedyna myśl jaka mi została po pokonaniu Egzekutora Smougha to "wreszcie koniec!".

Poziom trudności wydaje się niestety dość niezrównoważony. Dużo więcej problemów mieliśmy grając razem, niż ja grając sam. Możliwe, że wpływ na to miał fakt, że trafił mi się bardzo dobry sprzęt do grania samemu i "tankowania" przeciwników, jednak przez te 8h umarłem tylko jeden raz i to właściwie dlatego, że po prostu nie chciało mi się wyleczyć, bo chciałem przyspieszyć walkę...

Losowość niestety odgrywa bardzo dużą rolę w planszówkowym Dark Souls. O ile rzuty kośćmi na ataki i obrony są standardem, to niestety ilość ekwipunku i ograniczony czas rozgrywki potrafią doprowadzić nas do sytuacji kiedy po prostu nie jesteśmy w stanie ukończyć gry, bo nie dostaliśmy nic fajnego ze stosu ekwipunku i jesteśmy najzwyczajniej zbyt słabi, żeby zaszkodzić bossowi na końcu, a to już jest duży problem w designie.

Walka jest przyjemna, jednak powtarzalna. Szybko dochodzimy do momentu kiedy niemal każda potyczka w tym samym pomieszczeniu wygląda identycznie. Żeby nie było nieporozumień, przez identycznie rozumiem tak samo... z dokładnością do poruszania się na te same pola, w tej samej kolejności, atakowanie tych samych przeciwników w ten sam sposób itd.

Sama rozgrywka jest zgodnie z założeniem trudna i trzeba przyznać, że potrafi być na prawdę klimatyczna, jednak z bólem przyznaję, że po pewnym czasie po prostu wieje nudą. Szczątkowa fabuła też niestety nie pomaga... Mogę polecić fanom uniwersum i kolekcjonerom, ale przy tej cenie (rynkowa wartość ok 500 zł) muszę przyznać, że jeśli chcecie coś bardziej interesującego i wciągającego, to jest sporo innych pozycji wartych uwagi, a przy rosnącej popularności dungeon crawlerów, będzie ich co raz więcej.

Ogólna ocena: 6/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O chamstwie i czarnym humorze, czyli recenzja Kart Dżentelmenów

Diorama na konkurs Oathsworn: Into the Deepwood

O umieraniu i nienawiści, czyli recenzja Dark Souls [część 2 - przygotowanie do rozgrywki i mechanizmy]